Wspomnienie Pauli Smutnickiej

Historia szósta o adopcji Emmy

 

Emma

Mam na imię Paula i moje doświadczenie w pracy w dziale adopcji to około 5 lat. Nigdy nie liczyłam adopcji psów, w których uczestniczyłam, bo każdy przypadek traktowałam indywidualnie i czułam różne emocje. Chcę opowiedzieć o najpiękniejszej adopcji… Ileż myśli i wspomnień naraz przemyka mi przez głowę… Ślipek i nasza heroiczna walka o znalezienie mu domu, ja jako nowicjuszka gotowa na wszystko, żeby tylko tego dokonać. Później były trudne adopcje, psy lękliwe, nieskończenie długo zamieszkujące swoje domy tymczasowe. 

 

Zaraz zaraz, a może adopcja Spajkusia przeze mnie była tą najpiękniejszą? Nie, jednak chyba 7 najpiękniejszych adopcji, czyli szczęśliwej siódemki, którą własnymi rękami z pomocą innych udało uratować się z piekła. Która to ta najpiękniejsza? Pamiętam jak Janek zadzwonił, że chce adoptować Lenora, bo jest otwarty i może mu pomóc mimo jego lęków i przewinień. Pamiętam rozmowę z nowymi opiekunami Pegi, gdy to ich wybrałam na nowy dom dla niej, gdy silne wzruszenie odbierało mowę. Te wszystkie rozmowy, odmowy, ciężkie decyzje… 

 

Która z tych adopcji była dla mnie najpiękniejsza? 

 

Opowiem o adopcji, która była moim drogowskazem, pokazując mi, czego jestem w stanie dokonać i czego tak bardzo pragnę – i tu zawieje banałem, ale chciałam zmieniać świat! Świat psich jednostek, świat rodzin z pustym miejscem w domu. Wprowadzić w ich życie złote iskry.

 

Zaczęło się to tak: do znajomej hodowczyni, która jest także weterynarzem, przyprowadzono suczkę, goldenkę, około pięcioletnią. Leżała zmęczona i zdezorientowana na chodniku. Chipa i adresówki brak, rozpoczęły się usilne poszukiwania właściciela. Jedną z osób udostępniających ogłoszenie byłam ja. Właściciel nie znalazł się, więc podjęto próbę znalezienia Babie nowego domu. Akurat byłam w odwiedzinach w hodowli, która stała się domem tymczasowym dla suczki, więc po zrobieniu zdjęć wypuściłam w wirtualny świat własne ogłoszenie. Moich rodziców bardzo wzruszyła ta historia. Los chciał, że ich przyjaciele, mieszkający za granicą, byli po stracie swojej ukochanej goldenki. Moja Mama, umawiając się z przyjaciółką na kawę, pokazała jej to ogłoszenie… emocji było wiele i obie Panie przeszły do działania. Telefony się urywały, między mną a Anią, przyjaciółką mamy,  między Anią a hodowczynią, między hodowczynią a mną. Co robić, adopcja psa, do prawie obcych ludzi i to jeszcze za granicę? Ale zapał nie mijał… ani mnie, ani nowej rodzinie. Po dokładnym wywiadzie i zgodzie hodowczyni postanowiłam osobiście dostarczyć Babę, a wkrótce z nowym już imieniem -Emmę – do nowego domu. Przygotowania, szczepienia, chip i paszport, a nawet strzyżenie zostało wykonane dzięki hodowczyni. Podróż przebiegła sprawnie, aż nadeszła godzina zero.

 

Emma w nowej rodzinie

Wszyscy stali na progu domu, w swojej posesji. Ania, ze łzami w oczach, trzy piękne córki w różnym wieku, podekscytowane i Ebi, weteran wojenny, zniecierpliwiony i chłodny. 

 

Moja własna goldenka, Wanilka, miała wtedy niecałe pół roku, napięcie i rozładowanie atmosfery zapewniła robiąc obfite siusiu na środku salonu. Na drzwiach lodówki wisiało ogłoszenie, które wykonałam z datą dzisiejszą i podpisem „Emma kommt”. Dalej, przy kanapie było nowe, miękkie legowisko i kilka zabawek. W kuchni był zestaw miseczek i całe zapasy karmy i smaczków. Usiedliśmy wszyscy w salonie, Emma zaczęła powoli witać się z domownikami. Pozytywnie zareagowała na najmłodszą dziewczynkę, dała się miziać Ani i pozostałym córkom, aż w końcu podeszła do Ebiego. Nie zabiegała o jego uwagę. Po prostu usiadła i tak już została do końca naszej wizyty…

 

Jak się domyślacie Emma najbardziej rozkochała w sobie właśnie Pana domu. Zrywał się wcześniej z pracy, aby chodzić z nią na długie spacery. Pomogła mu przejść przez różne stany emocjonalne związane z jego przeszłością. Cała rodzina pokochała Emmę i wspaniały kontakt mamy aż do teraz.

 

Niestety Emma po kilku latach odeszła na nowotwór pozostawiając wielką pustkę w sercu tej życzliwej rodziny. 

 

To była moja najpiękniejsza adopcja. Ta pierwsza.

 

Wspomnienie Kamili Drozd

Historia siódma o adopcjach Miśka, Badi, Tajgo

 

Kamila na fundacyjnym zjeździe

– Wszystkie adopcje bardzo cieszą i ciężko wybrać TĄ JEDYNĄ , bo każdy pies zostaje w naszej pamięci i często nadal mamy zażyły kontakt z tymi rodzinami – opowiada Kamila Drozd.

 

Pamiętam  jedną z pierwszych moich adopcji,  kiedy dzwoniłam z informacją do Pani Izy, że  została wybrana jako najlepszy kandydat na opiekuna dla psa i jej łzy szczęścia – zresztą obie ryczałyśmy, tak silne są to emocje.  Ale najbardziej pamięta się chyba te „trudne” psy i  obawę czy dany dom sobie na pewno z nim poradzi.

 

Tajgo i Krzysztof

Tak było z Miśkiem, charakternym goldenem, z którym nowi opiekunowie sobie świetnie poradzili i dalej wiedzie szczęśliwy życie z Tomkiem i Krystianną.

Wspaniale było też oglądać i słuchać  jak zlękniony Badi cudownie się otwierał i pokonywał swoje lęki  pod opieką cierpliwej Joanny.   

Ostatnia z moich adopcji to Tajgo – mały łobuz , który musiał bardzo długo czekać w hotelu, aż znajdzie swoją wymarzoną rodzinę na zawsze i która teraz wkłada niesłychany ogrom pracy by pokazać  mu jak cieszyć się życiem. 

 

– Adopcje to są często godziny rozmów przez telefon, rady, podpowiedzi, analizowanie zachowania, szukanie przyczyn chorób i na końcu tej drogi kiedy widzimy zaufanie i więź jaka powstaje wśród rodzin adopcyjnych z „naszymi” psiakami to coś, co daje mi radość i każda adopcję czyni tą najwspanialszą , sprawia, że chce się pomagać dalej – podkreśla wzruszona Kamila, “madka” Oskara i Blanki-Gałganki

 

 

Wspomnienie Kasi Naskręt

Historia ósma o adopcji Lily

 

Lily, Agnieszka i Konrad

Długo zastanawiałam się, która adopcja była dla mnie tą najważniejszą, tą którą zapamiętałam na długo. W tym krótkim czasie, kiedy pomagałam Fundacji było ich kilka, ale z całą pewnością mogę przyznać, że najbardziej utkwiła mi adopcja Lily ze szczęśliwej siódemki. Nie była to do końca “moja” adopcja, ale pamiętam ją najbardziej, ponieważ ja sama byłam domem tymczasowym i podjęłam się opieki nad sunią. Niby miałam opiekuna adopcyjnego, ale wiadomo, że nie był mi on potrzebny, bo sama działałam w dziale adopcji i znałam to wszystko od podszewki, dlatego dla mnie to była moja adopcja. 

 

Lily była psiakiem uratowanym z pseudohodowli wraz z innymi sześcioma psami. Przyjechała do nas późno w nocy, nieufna, brudna i śmierdząca. Byłam przerażona, że szczeniak, który ma 3-4 miesiące może bać się tak człowieka, że na jego widok kuli się i napina się cały. Do dnia dzisiejszego pamiętam ten widok i na samo wspomnienie mam łzy w oczach. 

 

Lily i Agnieszka

Zapytacie mnie dlaczego to taka wyjątkowa adopcja? Pewnie dlatego, że był to szczeniak, który mimo swojego wieku przeszedł tak wiele. Każde spojrzenie na nią wystarczało, żeby wiedzieć ile musiała wycierpieć. 

Szukaliśmy dla niej idealnego domu, domu gdzie byłby inny pies, bo zauważyliśmy, że przy naszej psiej rezydentce Daisy, otwierała się i była coraz bardziej śmiała. Jednocześnie szukaliśmy osób, które były świadome, że to pies po przejściach, który będzie potrzebował długich godzin pracy i cierpliwości i tak naprawdę nie wiemy czy jej lęk minie, czy osłabnie i czy w końcu zaufa człowiekowi. 

 

To był tak ciężki wybór, było wiele ankiet adopcyjnych i ta myśl, który dom wybrać? Który sobie poradzi? Długo zastanawiałam się co zrobić i gdzie będzie jej najlepiej? Bo to na nas, wolontariuszach, ciąży to poczucie odpowiedzialności czy wybraliśmy odpowiedni dom i odpowiednich ludzi dla tego psa. 

 

Lily i Jessi

Dzisiaj mogę powiedzieć, że nie mogliśmy wybrać lepszych ludzi. Lily wpasowała się w tę rodzinę jakby była tam od zawsze. A oni podarowali jej to, czego jej tak bardzo brakowało- czas, cierpliwość i miłość. Najpiękniejsze jest to, że oni w ciemno zrobią dla niej wszystko, nie ważne co musieliby zrobić – ONI to zrobią, bo ich psy to ich PSórki (córki).

 

Ta historia utkwiła mi również w pamięci z tego względu, że Fundacja Warta Goldena i ta właśnie adopcja połączyła nasze rodziny. Staliśmy się psią rodziną i przyjaciółmi. To najpiękniejsze uczucie widzieć szczęście ludzi, których wybrałaś na dom stały i widzieć szczęście psa, że tam trafił. 

 

 – Wiem, że nie mogłam wybrać lepszego domu, bo taki dom po prostu nie istnieje. Dom Lily od zawsze był tam gdzie są Agnieszka i Konrad – ludzie o wspaniałych sercach – wspomina Kasia Naskręt –  I oczywiście siostra Jessie – dodaje.

 

 

 

 

Wspomnienie Magdy Kuryłek

Historia dziewiąta o adopcji Flory

 

Flora i Iza

– Ciężko jest wybrać tylko jedną “moją” adopcję, którą mogłabym określić jako “najpiękniejszą”. Wszystkie historie, które kończą się znalezieniem psu dobrego domu bardzo cieszą, często też wzruszają. Wzruszają tym bardziej, im mniej początkowo widzimy tych szans na adopcję – w przypadku psów starych, z problemami behawioralnymi, czy przewlekle chorych – wspomina Magda Kuryłek

 

Z psiaków zaliczających się do tej trzeciej grupy, przychodzi mi na myśl historia ok. 2 letniej wtedy suni, która w styczniu 2018 roku, została znaleziona w okolicy Gór Świętokrzyskich. Nie znaliśmy jej przeszłości, historii, nie miała nawet imienia. Ot, kolejny pies “zagubiony” po Świętach. Sunia otrzymała imię Flora i trafiła do domu tymczasowego w Warszawie. Dość szybko okazało się, że Flora choruje na wrodzoną dysplazję nerek, co dla mnie jako jej “mamy adopcyjnej” oznaczało tyle, że mimo tego, że była młoda, śliczna, bardzo zorientowana na człowieka i oddana mu w 100%, uwielbiająca z nim kontakt – to nie będzie to szybka i bezproblemowa adopcja. Mało kto decyduje się na adopcję chorego psa, o którym od początku wiadomo, że będzie wymagał większej uwagi, częstszych wizyt u weterynarza, specjalistycznej karmy, a w przypadku Florki – także podania – być może kilkukrotnego – komórek macierzystych, co jest dodatkowym, dużym kosztem i jeszcze wymaga wizyt u weterynarza w innym mieście. Najgorszą do przekazania informacją będzie to, że prawdopodobnie wada nerek znacząco skróci jej życie. Mnie to przeraziło, i myślę, że takie uczucie jest znane każdej wolontariuszce pracującej czy aktualnie, czy w przeszłości w Fundacji. Bo pies nie rozumie że jest chory, że przewlekła, postępująca choroba bardzo pogarsza jego szanse na fajny dom. My to wiemy, i to po prostu bardzo boli. Udało nam się zdiagnozować Florę, wdrożyć odpowiednie leczenie, rozpoczęłyśmy zbiórkę pieniędzy na kosztowne podanie komórek macierzystych. Nadal nie było chętnych na przyjęcie jej do swojej rodziny.

 

Flora

I pewnego wieczoru otrzymałam telefon od Izy, która przeczytała o tej historii, opis Florki, obejrzała zdjęcia, i powiedziała, że chce ją wraz z mężem i dziećmi adoptować, że są zdecydowani i biorą ją taką, jaka jest, z pełną świadomością jej wszystkich potrzeb. Że po prostu chcą pomóc. 

     

Flora niestety przegrała walkę z chorobą i odeszła w kwietniu tego roku. Jednak ja jestem pewna, że na lepszy dom trafić nie mogła i wszystkim fundacyjnym psom takiego domu życzę!

 

 

 

 

 

 

 

 

Wspomnienie Kamili Olejnik

Historia dziesiąta o adopcji Rudej

 

//Ruda i Kamila//

Bycie wolontariuszką w Fundacji Warta Goldena było dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Pamiętam jak bardzo cieszyłam się, że mogłam być częścią tej wspaniałej społeczności- ludzi z pasją, wielką wiedzą i jeszcze większymi sercami – podkreśla Kamila Olejnik.

A wszystko zaczęło się od…Rudej. Od pięknej, wielkiej, ciemnozłotej goldenki (seniorki, bo miała 9 lat) z siwymi „okularami” wokół oczu. Gdy tylko zobaczyłam jej zdjęcie  w dziale adopcji, moje serce mało nie wyskoczyło. Już wtedy wiedziałam, że właśnie ta adopcja będzie moja i że zrobię wszystko, żeby zapewnić spokojną starość temu rudzielcowi. Udało się! Przejechaliśmy pół Polski żeby ją odebrać. A dalej…dalej to już była miłość i zachwyt! Czasem złość, ale taka dobroduszna, ponieważ Ruda uwielbiała polować i w pogoni za kurami czy kaczkami, zupełnie zapomniała o swoim wieku i ograniczeniach – słowem, psiej starości.

 

Przeżyłyśmy razem niejedną przygodę. Raz przewróciłyśmy wózek z moim młodszym synem, bo Ruda postanowiła zapolować na kurę. Innym razem mało się nie utopiłam, bo rzuciłam się do jeziora by uratować Rudą pływającą za kaczką do upadłego… Gdyby wtedy nas ktoś nagrał, to byłaby niezła komedia –  widok biegnącej kury, za nią Rudej, za Rudą ja, a za mną wściekły właściciel tej pierwszej. Ten zabawny widok zostanie z moją rodziną na zawsze.

 

Rudzia odeszła mając niespełna 15 lat. I łzy się leją kiedy to wszystko piszę, bo to już nigdy nie wróci, a Rudzina na zawsze zostanie w naszym sercach. To była moja najpiękniejsza i najwięcej znacząca adopcja.

 

Tęsknię za Tobą Rudziu <3